Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Z emeilowej skrzyni

Puste słowa w pustej sali

O wystąpieniu Andrzeja Dudy w pustej sali bez publiczności. SK 1 05 2020

Od wybuchu wojny minęło 79 lat. W stulecie wybuchu II wojny światowej zacznie wymierać pokolenie wyżu demograficznego jakże korzystnego, pełnego nadziei powojennego rozmnażania i wychowywania w zupełnie nieprzytomnych warunkach, a w stulecie zakończenia wojny – już ich, nas praktycznie nie będzie. Szybko odchodzą nasi rodzice.
Nasi rodzice i nasze rodziny, to najważniejsi bohaterowie, którzy ten nasz dziwny gatunek, to dwuplemienne plemię przedłużyli. Bezimienni. Nauczyciele, sędziowie i księża. Nieznani żołnierze są zapamiętani, oznaczeni, odznaczeni. Bezimienni Polacy pozostają dzisiaj w cieniu chwilowych, zapominanych i odkrywanych bohaterów i bohaterek, piłkarzy, żołnierzy, piosenkarzy, informatyków i polityków. Ale cokoły czekają wyłącznie na żołnierzy. Jakby wojna trwała cały czas, a wyzwolenie było wyłącznym sukcesem sztabów i dowódców.

Czy rok 1980 byłby możliwy, gdyby nie cisi bohaterowie PRL; właściwie okresu PRL-u? Dziś tamci bohaterowie, którzy chcąc nie chcąc musieli się otrzeć o szynel okupanta lub marynarkę czy koszulę partyjną, stanęli przed sądem sąsiedzkim, towarzyskim, jak by go tam nie nazwać, nieczynnym acz oczekiwanym przez dziesiątki lat.
Ów sąd uważa sam siebie za sąd etyczny, czysty, dobrowolny.
Kim są codzienni sędziowie tych bezimiennych i powszechnie podziwianych kiedyś bohaterów? Sąd ostateczny jednej kadencji, dziewic (często konsystorskich) i dziewiców, udziałowców cnót odzyskanych, ostatnich sprawiedliwych, czepiając się grzechów, grzeszków i pretekstów, eliminują ludzi z pamięci społecznej, bądź ze społecznego życia. Kim bylibyśmy bez tych ludzi; aktywnych w swoim czasie, wyrywających to, co było można wyrwać. Czy ktoś zarzuci Kościołowi polskiemu zbiorową, instytucjonalną kolaborację z okupantem tylko dlatego, że proboszcz spotkał się z pierwszym sekretarzem w gminie (najczęściej wcześniej razem służyli do mszy), bo potrzebna była cegła na kościół? Czy pierwsi sekretarze nie przymykali oczu na szaber cementu na państwowych budowach, a proboszczowie w innych parafiach nie chrzcili dzieci i wnuki partyjnych elit – żołnierzy, policjantów, dyrektorów i rektorów? Ileś rzeczy udało się, ileś nie; udało się z katedrami w Kołobrzegu i w Szczecinie. Sekretarze partyjni projektowali kościoły i nikt tych murów nie okadzał siarką przed poświęceniem.
W imię czego, w imię jakiej to ważnej potrzeby narodowej, byle szmondak, z byle jakim „upoważnieniem” rysuje kredą krzyż na drzwiach współczesnych, polskich hugenotów, a tłum dysząc zemstą czeka na tę jedyną ważną noc, noc św. Bartłomieja. Większość żeby się przyglądać, gotowi są nawet innym poświecić; kilku tylko będzie chciało wziąć udział bezpośredni. Po co wam to wszystko sędziowie codzienni, skoro niebawem będziecie sami sądzeni przez swoich w imię zachowania czystości rewolucji?
Wygląda to tak, jakby nagle do polityki zostali skierowani absolwenci współczesnej Akademii Janczarów. Bez przeszłości, bez narodowości, porwani za młodu, zainfekowani partyjnym patriotyzmem, jak agar zdolni w sobie hodować dowolne idee, i ta właśnie gwardia strzeże prawa do sądów codziennych. I dostępu do publicznej kasy. Sędziowie, sędziowie – wiecie, że nie wszyscy dostaną. Gdzie oni wszyscy się kształcili, w jaki sposób posiedli tę „sędziowską” wiedzę. Kto za to zapłacił, a musiało to kosztować, bo efekty tresury przechodzą wszelkie oczekiwania.
Mamy absolwentów Akademii Janczarów, a gdzie są absolwenci Akademii Obrony Przyzwoitości? Okazuje się, że nie starczyło dla nich pieniędzy, zawsze się jacyś znajdowali, nie trzeba było o nich specjalnie dbać, przyzwoici byli sami z siebie. Mieli poczucie odpowiedzialności obywatelskiej. Ale część z nich wyjechała. Reszta połapała się, o co chodzi i usług nie świadczy.
Tych co świadczą okazuje się nie wystarcza. Dla telewizji może i starcza, ale nie starcza na co dzień. Licząc na krwiożerczość odbiorców, media pakują na początek wiadomości co najmniej jednego nieboszczyka.To samo dzieje się na pierwszych stronach gazet. Usługi przyzwoitości są świadczone raczej po godzinach.

Niektórzy redaktorzy od jakiegoś czasu przestają sięgać poziomu rozmówców. Jak widać choroba ignorancji i skłonność do połajanek, przywleczone przez absolwentów Akademii Janczarów, dotyka sieci, kamer i mikrofonów.
Dziwne to plemię, a właściwie półplemiona i wiele mu, nam brakuje. Ale w końcu sentencji „homo homini lupus” nie wymyślono, nie sformułowano w zgrabny bon mote 4 czerwca 1989 roku jeno 22 wieki wcześniej. Cytują je wszystkie narody, a wiele ma swoje oryginalne odpowiedniki opisujące charakter obywateli. To jest świadectwo pewnej obiektywnej niemożności, indywidualnej i zbiorowej. Za tym naszym wilczym charakterem ciągnie się wieczne rozczarowanie, mające wszelkie cechy młodzieńczej nieporadności, gwałtowności, arogancji i głupoty.
Rozczarowanie (chyba nie jesteśmy już Chrystusem narodów) zdaje się poprzedzać wilczy nasz charakter, są tego świadectwa właśnie dziś. Jednakże z tego się wyrasta. I za to wyrastanie przyjdzie nam zapłacić, jak za czesne w dobrej szkole.
Zbyt dużo chcemy i zbyt dużo żądamy. Od siebie i od innych. Trzeba się opamiętać. Co i rusz ma miejsce molestowanie, niesłusznie domagamy się pieszczot, ni to ładne, ni to mądre, sympatyczne też nie. Może mniej żądań, mniejsze oczekiwania. Nie jesteśmy również ofiarami nadmiernych ambicji narodowych, gdyby tak było, to jeszcze nic złego. To można zawsze skorygować, a nawet zrealizować co wartościowsze przedsięwzięcia. Nasze – nawet jak mówią to różne ugrupowania to są „nasze” – i „oni”, i „my” jesteśmy z tych samych rozczarowań i z tego samego braku ambicji. Istotą naszych oczekiwań społecznych jest zwycięstwo nad opozycją. To cel sam w sobie. To cel wykluczający współpracę i zrozumienie. Ten cel jest wyświetlany jak mapping na wszystkich budowlach społecznych. W środku budowli publicznych panuje wręcz duch porozumienia. Nie jest problemem załatwienie 100 000 złotych żeby Arkadiusz się odkuł, abo tychże 100 000 miesięcznie, żeby Czesiek sprawdził się w biznesie. A później już jakoś idzie. To są wszystko ludzie dobrze odżywieni, ich dzieci i wnuki również. Oczywiście wszyscy się rozmnażają. Z pewnością, podobnie jak wielu przedstawicieli arystokracji, która nie była tego finansowania warta. Nie są warci finansowania na takim poziomie, choćby z tego powodu, że nie mają ambicji; zauważmy – z żadnym nazwiskiem po 4 czerwca 1989 roku nie kojarzy się żaden plan, żaden sukces. Większość bezpośrednich nakładów na polityków, to pieniądze wyrzucone w błoto. Mogło być „sztuczne serce Religi” ale przecież zabrakło
podobno tylko 10 mln złotych; nawet dla Niego; nie pytajmy, ile kosztują delegacje z Warszawy do Oświęcimia i z Warszawy do Płocka. Nie było jednego sprawiedliwego żeby obronić przed głupotą III RP prezesa Kluskę. Sukces profesora Balcerowicza był sukcesem połowicznym, rolnicy i mieszkańcy wsi zostali zostawieni samym sobie. To nie było w porządku, zdecydowanie zabrakło namysłu i kompetencji.
Są „muzea” PGR-ów i sztuki socrealizmu. Kiedy znikną emocję i umrą ludzie, którzy w PRL stali po przeciwnych stronach barykady (niektórzy stali, inni siedzieli w więzieniach), te
socrealistyczne pomniki i obrazy zostaną ocenione jako fragment większej całości – polskiej sztuki. Ale oprócz tych prac, które powstały na zamówienie i często przy trzasku łamanych
kręgosłupów, oprócz tej w większości chały – kwitła sztuka oryginalna i prawdziwa. Nie była w pozycji kolankowej względem świata, i kwitła. Kształciła ludzi. Podtrzymywała na duchu.
Literatura, sztuki plastyczne, muzyka, film. Szkoda, że sztukę ominęła promocja państwowa (wejść na rynek światowy było niezwykle trudno) i nasi twórcy nie sprzedawali swoich dzieł za miliony czy choćby za setki tysięcy dolarów. Szczególnie ci tworzący w kraju. A byli i są tego warci. Czy musieli prosić władzę o paszporty i pieniądze – musieli to i prosili; i co z tego panie i panowie sędziowie codzienni. Ale niektórzy ginęli z głodu – sędziowie codzienni czemu im nie pomogliście; gdzieście byli, coście robili?
Jacy są bohaterowie mijającego 30-to lecia; sędziowie codzienni – to już wiemy. Czy mamy bohaterów na miarę naszych wolnych (czy aby wolnych?) czasów?
Bohaterami stali się chcąc nie chcąc, przemytnicy i szabrownicy dobrze umocowani w układach politycznych, współcześni inwestorzy. Ale pozostają bezimienni. Czy mamy innych bohaterów naszych czasów? A Wojciech Kilar, Adam Michnik, Jacek Kuroń, Krzysztof Penderecki, Leszek Kołakowski, Lech Wałęsa, Magdalena Abakanowicz, Czesław Miłosz, Karol Modzelewski, Józef Tischner, Siła-Nowicki, Karol Wojtyła, Hubert Wagner, Kazimierz Górski, Kardynał Wyszyński, Karpiński, Władysław Kozakiewicz, Andrzej Wajda, Wojciech Młynarski, Czarodzieje z Bielan, Wunderteam, Henryk Łasak, Papa Stamm, cała Kultura Studencka 60 – 70, STS?
Ależ bynajmniej nie są to bohaterowie naszych czasów, to bohaterowie tamtych czasów czyli PRL, tamte okoliczności ukształtowały tych polityków, artystów i społeczników. Ich właśnie ukształtowała moralna i niemoralna PRL. To właśnie Oni ukształtowali nas współczesnych i ówczesnych, i wielką spuściznę zostawili dla współczesnych trzydziestolatków. Który z tych trzydziestolatków, czterdziestolatków, poza sportowcami, ma zadatki na bohatera naszych czasów? Czyj talent, wiedza, pasja zmieniły świat otaczający tego kandydata na bohatera lub kandydatkę na bohaterkę. Kto poświęcił więcej godzin na działania społeczne niż pensum lub etat? Bohaterem staje się ktoś, kto rzeczywiście poprawia swoich współczesnych, a nie tylko ten, któremu zazdrości większość.
Modelki, szybownicy, żeglarze, fryzjerzy, kreatorzy i kreatorki mody, baloniarze, nawet siatkarze i skoczkowie zaledwie poprawiają nasze samopoczucie. I są bardzo, bardzo potrzebni. A biznesmeni – Kulczyk, Solorz, Walter, Niemczycki, a właściciele „szczęk” i składanych łóżek wielofunkcyjnych, którzy sprzedali łóżka i „szczęki”, a kupili coś trwalszego (choć szczękom nic zarzucić się nie da). Mamy jeszcze, jak już wspomnieliśmy, przemytników i kombinatorów – „bohaterów pierwszego miliona” przebywających na wolności. To właśnie oni dają teraz po 30 latach zatrudnienie i podatki.
Okazuje się, że sędziowie codzienni nie znają tych bohaterów PRL. Może nie chcą znać. Nie czytali, nie oglądali, nie rozmawiali o tym, co stworzyli „obywatele wyklęci”, lewackie półplemię z PRL. Są, byli obok tego i nie widzą. Młodziankowie nie wiedzą, a za to żarliwie wierzą. Starsi sędziowie dobrze zapamiętali, niektórzy sprzed wojny, że „Tuwin” to był Żyd. Podobnie jak św. Piotr okazało się po latach. Ale w to raczej nie wierzą.

Co robiliście przez 40 powojennych lat, do 1989 roku, ludzie? Czy aby nie byliście nauczycielami, urzędnikami, inżynierami, naukowcami, księżmi, prawnikami;
legitymacje spalone czy zjedzone? Przecież musieliście coś w Polsce robić, z samych darów europejskich nie dało się przeżyć. Może i dało, ale nie wszystkim. Prawda, była jeszcze taca i miliard dolarów, może trochę więcej, co je dał Ronald Regan.
Biblia przewidziała istnienie takich sędziów, ale nie przewidziała tego, że jednak są oni w stanie, mimo wszystko rzucić tym kamieniem, i to nie jednym, mimo swojej przeszłości i
współczesnej grzeszności.
Hipokryzja nas niszczy. Dla hipokryzji nie powinno być miłosierdzia. Hipokryzja 2018 oznacza powszechne przyzwolenie i relatywizm. Q…a wypowiadana przez PO, ma kontekst polityczny i moralny, Q…a głoszona przez PIS – blednie, wybiela się jak lniane płótno na porannej rosie. Ale, ale – Mateuszek nie przepomniał, nie przepomni języka w gębie i Q…y i żadnej, nawet wybielonej, nie użyje, nawet jak się zatnie brzytwą. Akurat. A gdy się znajdzie kolejna taśma z Mateuszkiem w roli głównej, to co, walnie jak prawdziwy Polak czy nie?
Biblia nie przewidziała trzeciego policzka. I może się zdarzyć, że kamienie zostaną odrzucone.
Sklepienie krypty Św. Mikołaja w kościele pod tym samym wezwaniem w Bari, jest wsparte na kilkudziesięciu kolumnach, każda z nich jest inna, pochodzą z kościołów i świątyń i innych budowli Lewantu. Zadbali o to przemytnicy i piraci, którzy te vota nie wykluczone, że ukradli i przywieźli do Bari na chwałę Świętego. Świętego też zresztą wykradli. Na swoją chwałę. Teraz wszystko to bardzo ładnie wygląda.
Sędziowie z samopowołania, pełni chęci rewanżu – nie wiadomo z jakiego powodu, ale zapał kojarzy się z bezinteresownością ucholi z ORMO (nie mylić z wychucholem, to sympatyczne
zwierzątko wodne), karmieni tym reważem w partyjnych jadłodajniach, wreszcie doczekali się zarówno warunków, jak i powołań. Zaczynają historię – po raz kolejny – od początku i nic nie mówią o sobie. Czyżby nie mieli o czym, ktoś te informacje wygumkował a może wręcz spalił?
Celem „bohaterów” naszych czasów jest władza niepodzielna, niemożliwa jak trysekcja kąta. Czynią, co czynią, z wiarą w skuteczność rewolucji zmieniającej wszystko i wszystkich, z własnym egzemplarzem 10 przykazań. Ma to być państwo demokratyczne, gdzie rządzi suweren. Jeszcze nie rządzi, a jeszcze chwila i zacznie zrzędzić.
Rewolucja jest możliwa wtedy, gdy wszystko jest możliwe. Nie tylko możliwe, a wręcz dozwolone. I oczekiwane. Do tej pory wszyscy czekali na brzegach naszych rzek i wyglądali co nią spłynie. Zgodnie ze starą chińską przypowieścią o wrogu. Oczekują nadal niecierpliwie na przeciwnych brzegach.

Biada zwyciężonym! I co wtedy – a wszystko tak wspaniale przygotowane do ostatecznego pognębienia wroga; znamy to pod nazwą Endlösung. Ile „kasy” zostanie wyprowadzonej w ostatnim tygodniu przed wyborami do obu izb naszego parlamentu?
Pecunia non olet – sentencja obowiązuje. Takie czasy, taki etap, to kolejne pokolenie zmieniające te nasze półplemiona, z powołaniem się na kasę.
Prosperity kiedyś się skończy, kredyty trzeba będzie oddać, również kredyt zaufania. Kryzysy psują pieniądz i niszczą zdolność kredytową. Najbardziej odpowiedzialni za zaistniałą sytuację – niestety – trafią ponownie do sejmu i do senatu. Parlament się wyżywi ale ile będzie warte 500 złotych? Zawsze, zawsze słysząc „500 +” mamy patriotyczny opowiązek spytać, ile miejsc pracy przybyło w wyniku tej akcji.
Przy skrzyżowaniu ulicy Wyspiańskiego i Słowackiego w Oświęcimiu, kilka dni temu, ekipa policyjna chroniąca Prezydenta potrąciła na pasach dziecko. Na szczęście lekko, niemal
niezauważalnie, miękkie otarcie. Co w tej sytuacji zrobić z tym Prezydentem, organizującym tak niebezpieczne przedwyborcze przejazdy przez Polskę? Nic, zwyczajnie nic. Prawie nic się nie stało i całe szczęście. Nic, zwyczajnie nic.
Bohaterowie – nasi, ewentualni – nawet nie są specjalnie zmęczeni, są co najwyżej znudzeni codzienną, żmudną, jałową, polityczną walką z przeciwnikiem.
Co zrobiliśmy przez te ostatnie 30 lat? Jaką wartością okazała się w sumie praca codzienna, jak szanowane są jej owoce, i jej wykonawcy, a jaką wyniszczająca walka polityczna.
Wyniszczająca polityków, to też ludzie, którzy mogą okazać się wartościowi.

Wojciech Hawryszuk, 20 września – 6 października 2018