Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Jesteśmy mieszkańcami nic nie wartego miasta   

Głos ludu     Ludu nie ludu, ale tak się nie godzi.       Sesja RM 2006

Spis treści

Wojciech Hawryszuk: O Asie - słów kilkanasie

Ćwierć wieku to ładny kawałek czasu i wiele faktów pojawia się podczas rozmów, nie zawsze w porządku chronologicznym. I nie będziemy tego zmieniać. Tamten czas wart jest szerszej refleksji stąd też, już za chwilę, wezmą (wzięły ) się różne „skoki w bok” i dygresje historyczne; i niekoniecznie akurat historyczne. Wiele rzeczy działo się wtedy po raz pierwszy – już to w mieście, już to w Polsce. Wiele rzeczy było niemożliwych. Radio AS było też należało do zjawisk niemożliwych, a jednak stało się faktem. Bardzo wiele zależało od organizatorów, w sumie – mniej od pieniędzy (jak się okazało), ale najwięcej od ludzi.

Już w roku 1989 oraz 1990, w stanie wskazującym na odwilż polityczną, rozważaliśmy z szefem Akademickiego Radia „Pomorze”, Markiem Wójcikiem możliwość wprowadzenia ARP na prawdziwe radiowe fale. ARP było jednym z najlepszych studenckich zespołów radiowych w Polsce. Pracowałem wtedy w Hucie na Stołczynie, a mieszkałem na Słonecznym i po drodze od czasu do czasu wpadałem do akademika na poważne rozmowy.

Nie wiem, co na te pomysły - studenckiego radia w eterze - uczelnia, przy rozmowach nie byłem, ale żeby wystartować, potrzebne były jednak pieniądze. Przede wszystkim na nadajnik, chociaż aż taki drogi nie był. Reszta już była, czekała pod parą; taśmoteka, trzy studia, montażówki, ekipa, zaplecze studenckie, ewentualna pomoc Politechniki. Nadawać można było z DS 5. Potrzebna była też tzw. częstotliwość. Przez miesięcy, na przełomie 1992 i 1993 roku kilka pirackie radio ARP nadawało bez jakichkolwiek zgód. Nadajnik został zbudowany przez Krzysztofa Skoniecznego i miał moc ok. 4 W, a sygnał docierał nawet do osiedla Książąt Pomorskich, mimo że antena miała charakterystykę dookólną. Antena powstała z rurki służącej jako stelaż do namiotu. Inne elementy składowe to heterodyna ze zwykłego radia o odwróconym działaniu.

I oto w 1990 roku, jako „mglisty sponsor” pojawia się w rozmowach inwestor – prezes spółdzielni – który mógł na ten cel poświęcić znaczne kwoty. W zasadzie wg Marka Wójcika, Naczelnego ARP, kwota nie grała roli. Nazwiska MW nie zdradził. I co było dalej - nie wiem. Krążyła koncepcja wyorzystania przez „obce” prywatne radio sprzęu i pomieszczeń ARP i nadawania pod obcą banderą. Bez jakiej kolwiek kooperacji i bez żadnych pozorów. Oznaczało to śmieć ARP. Gdyby Politechnika poszła na to. Ale Politechnika zawiesiła cała sprawę na kołku, i ostatecznie mimo że dysponowała – nie bójmy się tego porównania – najlepszym radiem w Polsce, w przeciwieństwie do innych uczelni – poznańskich, krakowskich, olsztyńskich, o radio akademickie w eterze nie powalczyła. Nie wiadomo, czy organizatorzy Radia AS rozpoczęli dialog z uczelnią czy też nie. Mam nadzieję, że opowiedzą o tym poznamy tajemnice prapoczątków, sytuacji embrionalnych Radia AS.

Wróćmy do tajemniczego inwestora, spóldzielcy zainteresowanego radiem. Była jakaś późna nocka wczesnopaździernikowa 1990 roku, ja spałem, sąsiadka otworzyła drzwi, Ewa mnie obudziła, a była na ostatnich nogach z Ludwiką Martą (urodziła się 17 listopada); wpuściła „kogoś zupełnie nieznanego”; w progu stał w miarę młody człowiek, który koniecznie chciał się ze mną spotkać. Jak już się obudziłem, to wstałem i zasiadłem do rozmowy w kuchni. Był podgolony, jak to mieli biznesmeni w tamtych czasach w zwyczaju być, „z waszecia”. Był to ów „mglisty” prezes spółdzielni czyli Waldemar Marczyk.

Zagaił i poprosił o napisanie założeń dotyczących powołania radia lokalnego, w tym ramówki. A może zaczął od czegoś innego. Prezes był jak najbardziej rzeczywisty. Rozmowa była trudna, ponieważ ów młody człowiek mnie specjalnie nie przekonał do siebie i do projektu, choć padły zapewne obietnice współpracy i inne miłe propozycje ale w przyszłości. Staram przeważnie się na tzw. „przyszłość” nie liczyć. Ustaliliśmy ostatecznie honorarium w walucie obcej za opracowanie ramówki, płatnego po otwarciu radia, niezależnie czy będę z nimi współpracował czy też nie. Może i dobrze, a może i nie.

Polecił mnie Waldemarowi Marczykowi, póżniejszemu prezesowi Radia AS, Leszek Pawlicki, ( nie wykluczonę, że Jerzy Kapica miał w tym również swój udział) kolega właśnie z ARP, wtedy szef spóldzielni „Bratniak”, który był jednym z ojców założycieli Radia AS. Wycofał się jednak przed podpisaniem umowy Spółki. W kilka lat później razem zakładaliśmy Telewizję GRYFNET i Pomorską Stację Radiową.

W tzw. międzyczasie, w 1991 roku założyłem swoją pierwszą firmę, rozstałem się z Hutą, bo nie miała pieniędzy na prowadzenie Domu Kultury, a miasto Szczecin nie było zainteresowane kulturą na Stołczynie. Musiałem założyć firmę, ponieważ rozpocząłem współpracę z Zachodniopomorską Izbą Gospodarczą (Leszek Szwabowski, Roman Goch, Janusz Fiszer,) - biura mieli w UM Szczecin, w tym miejscu, gdzie aktualnie znajdują się kasy i bank ( też warto kiedyś opisać te ówczesne marzenia i plany dotyczące targów międzynarodowych w Szczecinie, chociaż kilku z nich, tych co byli najważniejsi i byli od początku już nie żyje). Współpraca dotyczyła promocji pierwszych powojennych targów międzynarodowych Szczecin EXPO 1991 (też minęło 25 lat) na hali WDS i w Technikum Budowlanym. Atrakcją była prawdziwa pizza (na cienkim spodzie) sporządzana z lokalnych produktów (ciasto wyrabialiśmy w stołówce U36 codziennie o 6 rano) z wyjątkiem oryginalnych achois, które mistrz Paolo Patane przywiózł z Sycylii via Berlin do Szczecina. Paolo krzywił się, że piec grzał tylko do 250 stopni, a powinien do 400. Już pracując w Asie, dostałem zlecenie na obsługę artystyczną kolejnej szczecińskiej imprezy targowej POMERANIA SHOW '92 , które odbyły się wczesną wiosną tuż obok targowiska Manhattan w 9 wielkich namiotach; występy odbywały się w filii restauracji „Drei Gibeln” z Rostocku.

W zasadzie do listopada 1991 roku niewiele słyszałem o nowym, szczecińskim radiu, którego podstawy działania nakreśliłem we wspomianej ramówce. Byłem zajęty targami. Wiem, że odbywały się jakieś podróże w maju lub czerwcu 1991 roku do Ministerstwa Łączności czy też Państwowej Inspekcji Radiowej - PIR-u lub innej instytucji i składano wnioski o przydział częstotliwości. Było kilka koncepcji ( o tym może opowiedzą Ojcowie Założyciele) m.in. i taka, żeby Radio AS działało na bazie Akademickiego Radia „POMORZE”.

Kiedy Radio AS wystartowało 11 listopada 1991 roku na tzw. niskiej częstotliwości 65,96 MHz (do 3 stycznia 2000 r) postanowiłem sprawdzić wiarygodność firmy i zadzwoniłem do Jerzego Kapicy – wiceprezesa spółki ds. finansowych, wyłącznie w celu odebrania honorarium. Wysokość pozostanie tajemnicą, chyba że Jerzy zgodzi się ujawnić. Honorarium wypłacono rzetelnie acz w ratach. I wtedy zaproponowano mi współracę, zdaje się za sprawą właśnie Jerzego. Za jego sprawą trafił do radia również Rafał Jesswein, jedyny profesjonał w towarzystwie debiutantów. Prowadził wcześniej prywatną Zachodniopomorską Agencję Prasową (może nazywała się nieco inaczej).

Na początku operatorem nadającym program Radia As była spółka Radio AS (AS od imion synów Prezesa – Arka i Sławka; ta kwestia przyjęcia nazwy, tak osobiście związana z Prezesem poróżniła wspólników). Kolejnym operatorem zarządzającym częstotliwością nadawczą, Redakcja Programów Katolickich i Telewizyjnych ARTWIZJA i ona była wtedy oficjalnym nadawcą Radia As. Została tylko nazwa, ale do czasu. Było to związane z otrzymaniem „wysokiej” częstotliwości, w ramach procesu koncesyjnego. Wysoka częstotliwość to to dostosowanie się do częstotliwości na których stacje nadawały na zachodzie. U nas Polskie Radio UKF nadawało na niskiej częstotliwości.

Co w końcu robiłem w Radio AS? Najprawdopodobniej byłem Redaktorem Naczelnym Radia, raczej nie w rozumieniu kodeksowym, ale próbowałem spełniać funkcję takiej właśnie osoby. Używam określenia – najprawdopodobniej – gdyż Prezes na tablicy ogłoszeń wieszał przez kilka tygodni z rzędu różne schematy organizacyjne; raz byłem nawet Dyrektorem Programowym – w sensie schematu organizacyjnego. Zastałem kilkunastu DJ-ów co było zdecydowaną przesadą, bo i tak nie przesadnie duże zarobki dzieliły się między bardzo wiele osób. Pracowali na antenie 2 – 3 godziny i to nie codziennie. Większość DJ to byli aktorzy Teatru Współczesnego zaproszeni przez wiceprezesa spółki ds. Programu Wojtka Lizaka. Zaprosił aktorów ze „Współczesnego”, bo tam miała siedzibę Telewizja Morze, której był współwłaścicielem, podówczas i do końca. Miał najbliżej. Na antenie pracowało jednak zbyt wiele osób, a grafik dyżurów wyglądał jak zdjęcie pól ornych w Kieleckiem. Wywiesił kartkę przy schodach do stolarni teatralnej i w Asie pojawili się koleżanki i koledzy, żony kolegów z TW, z Konradem Pawickim na czele. Konrad Pawicki wyglądał – to warte specjalnej uwagi - imponująco; falujące, ciemne pióra, zakrywające aż aktorskie łopatki (tuż powyżej lędźwi), szynel (była akurat taka zwykła, prawdziwa zima) prosto z magazynów Armii Czerwonej – słowem – już bardziej się owej wspaniałości opisdać nie da. Konrad pracował rano, i tak mu zostało, aż do dziś. Konrad robił wrażenie – na antenie również.

Zachowałem kilkadziesiąt kalendarzy podręcznych (najstarszy z 1975 roku, słynne TENO, a było też wojskowe TEWO), w których sporządzałem notatki, zapisywałem terminy, adresy, gromadziłem wizytówki, ale okazało się, kiedy zabrałem się do spisywania zapisków, nic konkretnego poza pamięcią nie ma. To radio działało z dnia na dzień, nikt dokumentacji nie prowadził, ze szkodą dla literatury. W kolejnych latach nie było specjalnie lepiej. Było łatwiej ponieważ play listy były w komputerze.

Zostały zatem dykteryjki, i ludzka pamięć, skoro nie ma kronik, programów dnia, wypełnionych treścią ramówek. Być może po 13 sierpnia 1992 roku – wtedy odszedłem z Radia (mniejsza o detale) moi koledzy - naczelni Ryszard Torba, Krzysztof Soska czy Witek Jabłoński, zapisywali informację o zdarzeniach radiowych, co rzuci snop światła na dawne dzieje. Wiele od was zależy drodzy koledzy, also nuże do tego snopa.

Ale co się okazuje, Mirek Wrąbel przypomniał gdzie można znaleźć dokładne informacje o muzyce nadawanej przez Radio AS; Play listy były publikowane w tygodniku (?) Music & Media wydawanym przez Alinę Dragan w Holandii. W rozmowie z Mirkiem wspomnieliśmy Zygmunta Duczyńskiego, który wspomagał naszych DJ, ucząc ich prawidłowej wymowy. Mam nadzieję, że MW opisze to dokładniej. MW odpowiadał za uzupełnianie płytoteki. I była jak to barwnie określił Jarosław Fengler – właścicielem metalowej szafy. Wypożyczał po prostu płyty w Melomanie przy ul. Jageillońskiej, od Olka (wypożyczalnia i nagrywanie płyt przy placu Lotników) i sklepie muzycznym „u Turka” w kinie „Kosmos”. I tak to wszystko działało. W rozliczeniu ze sklepami – reklama.

Pomieszczenia przy Tkackiej „na dachu” miały swoją medialną historię. Gdyby zaczynać jeszcze raz z rozgłośnią lokalną, to właśnie tu. Tu rozpoczęła swoją działalność telewizja szczecińska. Ale zawsze jest jakiś banalny problem. Na to VII piętro można było wejść po schodach. Gorzej, gdy ktoś był na wózku albo był gościem radiowym z 70-tką lub nadwagą na karku i na reszcie.

Była prawdziwa winda ale po pierwsze od I piętra, a po drugie miewała swoje humory. I na trzeba było kamasz, co mi się nieraz zdarzyło.

Tu pojawia się miłośnik radia niezwykły – Mundek. Ludzie się z nim zaprzyjaźnili a Mundek z nimi. Ale Mundek był zmuszony podróżować na wózku. Pamiętajmy, że winda od I piętra. W sklepie spożywczym (wejście od Niepodległości bez schodów, od Tkackiej ze schodami) była wina sięgająca I piętra czyli tej właściwej windy. Ale należało przecweałować ok. 100 m przez 1000i 1 drobiazgów w stronę wschodnią. Z tego rozwiązania korzystali radiowcy i zaprzyjaźniony z nami kolega Mundek. Ale sklepy (1001 oraz spożywczy) były otwarte do 20.00 czy nawet do 18.00 i i ta ścieżka dostępu dla Mundka, w tych godzinach do radia została zamknięta. Żeby zostać na program nocny, zawsze nieco luźniejszy, z możliwością pogadania na antenie, zagrania „lepszej” muzyki, trzeba było przyjechać wcześniej a następnie spać na tym niewygodnym raczej wózku. Może sypiał na naszej super kanapie – nie wiem. Nic o tym nie wiedziałem, ale kiedyś przyszedłem bardzo wcześnie i zobaczyłem co się dzieje. To było najzwyczajniej niebezpieczne dla Jego zdrowia. Ewakuacja z VII piętra chorej osoby gdy winda była nieczynna – wyobraźcie to sobie. Poprosiłem żeby tego nie robili – on i koledzy, ale raczej nikt się mnie nie posłuchał i na jego szczęście to był twardziel, pewnie jest do tej pory, i nic złego się nie stało. A co miał radości z tego nocnego radia, to jego. Wiem, że koledzy również wnosili Mundka z wózkiem na pierwsze piętro.

O gruppies pisał nie będę, bo być może tego zjawiska w radio nie było.

Kto nie pamięta Złotego Kluczyka, ten nie pamięta radia „i nie służył w marynarce”, a zapewne zupełnie w nim nie był. Po prawej stronie od wyjścia, za kratą, a po lewej od wejścia, znajdował się magazynek na wszystko. Tam zgromadzono całą paletę pierwszego szczecińskiego puszkowego piwa RIC ok. 1 mtera sześciennego żółciutkich puszek, rozlewanego na Gumieńcach. Żółte puszki. Surowym dysponentem Złotego Kluczyka był Jerzy Kapica, Pan Kolega Prezes. Ów zacny mąż, zgodnie z potrzebami ludzkości, swoim humorem, interesem rozgłośni i przestrzeganiem tajemnic służbowych – otwierał magazynek i budząc aplauz ludzkości – udostępniał bezpłatnie jakże pożądane „żółte puszki szczęścia”, po jednej lub po dwie na redakcyjną głowę, obecną w roomie lub w studio. Byłem raz czy dwa – dysponentem „złotego kluczyka”. Otaczał mnie podziw i nadzieja. Wiem, jak mógł się czuć Jerzy, jakże się wspaniale i wspaniałomyślnie czuł.

Ważnym momentem było zakupienie dysku o pojemności 500 MB, co było szaleństwem technologicznym niemalże. Miał służyć do emisji spotów reklamowych i jingli. Większych przy Augsburgerstrasse nie było. Jak służył, czy służył – nie wiem. Wiedzę uzupełnia SK; dysk mieliśmy ale nie starczyło kasy na szybszy, bardziej odpowiedni do tego celu komputer.

Zawsze ciągnęła nas za granicę. Kiedy pojawił się Jarosław Chołodecki – w styczniu, lutym 1992? Przyjechał z Chicago gdzie prowadził audycję dla Polonii amerykańskiej. O ile pamiętam – dzierżawił pasmo na jednej z anten średniofalowych pod Chicago, zasięg ok. 1,5 mln potencjalnych odbiorców „Audycje w typu talk-show, rozmowy z ekspertami, a nawet połączenia telefoniczne z Polską na antenie radia dawały słuchaczom nową jakość. Dla młodzieży stworzył nocne radio. - tyle portal http://dziennikzwiazkowy.com. Ustaliliśmy, że będziemy realizowali most Chicago – Zakopane - Szczecin polegający na wymianie poglądów na tematy społeczne i polityczne, było też o życiu Polonii w Ameryce; w Zakopanem partnerem było Radio ALex. Kilka takich audycji zrealizowaliśmy. Prowadził je Wojtek Lizak. Nigdy nie doszłoby do zrealizowania takiego „mostu” gdyby nie Grzegorz Świątkowski, b. szef techniczny ARP. To on skonstruował dwukanałową tzw. hybrydę telefoniczną w oparciu o 2 wzmacniacze WAB firmy FONIA, zacnej wielkości, prawie z demobilu. Taki wynalazek kosztował wtedy dużo (1000 dolarów?), teraz znacznie mniej. A hybrydy na dwie linie telefoniczne nie miało nawet Polskie Radio.

Mieliśmy również korespondencję nawet z Democratic National Convention 92, która odbywała się 13 – 16 lipca 1992 roku w Nowym Yorku. Korespondentem był uczestnik konwencji Karol Stein, nowojorczyk i kołobrzeżanin w jednej osobie, a po części znacznej – szczecinianin. Może nawet – paryżanin. Na koniec tej operacji, kiedy to Karol opowiedział o różnych możliwościach wyborczych, przewijały się nazwiska m.in. Rossa Perota, Jerry Browna, Zella Millera gubernatora stanu Georgia, i naturalnie a nawet przede wszystkim - Billa Clintona. Tu się Karol nie pomylił, gdyż na niego właśnie stawiał i Bill (pozdrawiamy) został prezydentem na dwie kadencje. Konwencji towarzyszył kawałek Fleetwood Mac's "Don't Stop” ale nie wiem, czy znaleźliśmy go w naszej taśmotece żeby była ładna pointa. Na koniec Karol, niezorietowany, że idzie to na żywo czy do „puszki” – zadał pytanie, „a kiedy to q... pójdzie”, a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że właśnie poszło. Poszło z takim „kwiatkiem”, i nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.

Don't stop thinking about tomorrow
Don't stop, it'll soon be here
It'll be better than before
Yesterday's gone, yesterday's gone

Nasz wspólny - mój i Steina wyczyn doszedł do uszu narodu, naród zapamiętał to wydarzenie po dzień dzisiejszy. Resztę szczegółów dotyczących Konwencji poda były korespondent. Jeżeli zechce, ma się rozumieć.