Ze zdjęciami jest częściowo ok. Wprawdzie Szymonowi w serwisie Panasonica powiedzieli ze nie ma szans na odzyskanie. Ale Sławek i Maciek napisali, że jeśli nie będzie robionych zdjęć na tej karcie to istnieje szansa na ich odzyskanie. Część zdjęć została w hotelowym komputerze, i udalo sie nagrać na płytę. Dzięki za szybka akcje( Sławek odpisał już o 6 rano). Jak piszemy listy w południe to u was jeszcze noc.
Jesteśmy jeszcze w Mongolii. Idzie nam powoli i jest
cienko.
Z Ułan Bator jest ponad 600 km do granicy, po 200 km
kończy się asfalt.
Gdy wyjeżdżaliśmy z U.B. wiedzieliśmy ze
mamy wsiąść w trolejbus nr 4.
Na przystanku stal człowiek z
filmów Wina Wendersa.
Europejczyk. Od razu było widać ze
to nie turysta. Stał spokojnie nie rozglądał się. Zapytałem go o
drogę. Słabym angielskim potwierdził nr trolejbusu. Jechaliśmy
razem. Okazało się, że jedzie do małego miasteczka 20km od U.B. w
naszym kierunku. Gdy się przesiadaliśmy okazało się, że jest Niemcem i pracuje tu na budowie od trzech lat. Ciężko było tego dnia
wyjechać za miasto i robiło się późno. W końcu udało się
wcisnąć do zapełnionego busa. Niemiec zaproponował nocleg. Jonasz
chciał spać, wiec skorzystaliśmy. Mieszkał w okropnym 4
-piętrowym blok. Jednym z pięciu jakie były w tej
wiosce.Mieszkanie niezbyt sprzatnięte. Jego właścicel
niesłychanie spokojny. Większość czasu siedział przy oknie i
patrzył w dal. Na ramieniu stary niemodny tatuaż, twarz pokazywała
ze jej właścicel swoje przeszedł, w szafce akordeon, na stole
biblia. On tak siedział przy oknie i patrzył w dal. Jedynie
razem obejżeliśmy "żandarm i UFO" po rosyjsku. Rano gdy
sie obudziliśmy na stole czekało juz śniadanie. Jurgen (tak miał
na imie) siedział i patrzył przez okno. Odprowadził nas przed Blok
pokazał drogę, pożegnał się i uśmiechnął. Przyjemna dłużyzna.
żadnej akcji. Jak w filmie Wendersa.Wczorajszy dzień
okropny. Po przejechaniu 30 km nic! Siedzimy pod jakimś maleńkim
"miasteczkiem" i nic! Przez cały dzień tylko dwa auta
zapakowane. Zaczynamy wariować. Jonasz chodzi i zbiera
kamienie, mówi ze to złoto i diamenty. Ja się opalam.
Pierwszy raz w życiu. Ciekawe czy ci co leża na plaży myśla
sobie: "Niech mnie ktoś z stad zabierze!". Jemy łodygi
fioletowych kwiatków które smakują jak szczypior.
(wcześniej pokazali je nam kierowcy) Dwóch pijanych
Mongołów na motorze z koszem proponuje nam ze podwiezie nas
10 km. Okazuje sie ze nie jesteśmy tak zdesperowani jak myśleliśmy.
Nie jedziemy. Po zachodzie słońca szykujemy sie do spania.
Nagle pojawia sie auto. Busik pełen mongolskiej rodziny. Jonasz
umieszczony na ławeczce tyłem do kierunku jazdy. Ja na kanapce
miedzy dwoma mongolskimi damami. Damy słusznego wyglądu. Busik
rusza. Okazuje sie ze nasze ciała tworza jeden wspólny twór. I razem falujemy na wybojach. Razem raz w lewo raz w prawo. Wdzięk i
harmonia. Raz lecimy na dame po lewej (co jest mniejsza od tej
większej), by za chwile płynnie znaleźć sie na damie co jest po
prawej (i co jest większa od tej mniejszej) przygniecionym przez
damę mniejsza (od większej). Balet naszych ciał tak powalał
pięknem, harmonia i delikatnością, że aż księżyc wyszedł za
chmur przyjrzeć się naszym występom. Dama większa (od mniejszej)
często się śmieje. A wtedy pokłada się na moich kolanach. By było
romantyczniej kierowca zgubił sie na stepie.Za chwile
ruszamy w stronę Chin.Trzymajcie za nas kciuki (za wjazd do
Tybetu).Jakby ktoś chciał dorzucić się do permitu na Tybet to
juz się pomału zbliżamy.
jonasz i Romek z misiami z podroży
P.S. Juz wiemy że żółwie rodzą się z domkiem. Prawidłowej odpowiedzi udzieliła: Babcia Wanda, Gośka z Szymonem, Daniela, a Kryzys to nawet zdjęcie przysłał. Dzięki
12 sierpnia 2006 06:46