Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

" [...] ani wyprawom kolonizacyjnym, ani poborom afrykańskiego niewolnika, ani wcześniej wyzwalaniu Ziemi świetej czy rozbiciu państw Indian południowoamerykańskich nie patronowała wprost intencja ludobójcza, jako że szło o siłę roboczą, o nawracanie pogan, o zabór ziem zamorskich i rzezie aborygenów oznaczały pokonywanie przeszkód na drodze do celu. "

Stanisław Lem, "Prowokacja" Berlin 1982

(27) Bo nie zna zycia ten kto nie byl rozbojnikiem      6:09 AM

Wielka nasza prośba, a szczególnie Jonaszowa. W 1995 Chińczycy uwięzili XI Panczelamę. Wówczas 6-letniego chłopca. Do dzisiaj nie wiadomo gdzie go przetrzymują i czy jeszcze żyje. Najmłodszy wiezień na świecie. Tybetańczycy na emigracji proszą aby o nim mówić i myśleć. My się do tego przyłączamy. Więcej informacji które przygotował Kryzys, roześlemy po powrocie.

 
Katmandu 07.09.2006

 

Pierwsze słowa to o kasę.

Po ostatnim naszym liście, następnego dnia rano ruszyliśmy w stronę granicy. Gdy jechaliśmy znowu traktorkiem po drodze szedł Michał – Czech, który zmierzał w stronę Everestu, . Wysiedliśmy przy rozjeździe dróg. W lewo do najwyższej góry 101 km, do granicy prosto 300-400km. Postanowiliśmy z Jonaszem ze jeśli pierwsza okazja będzie w stronę M. Everestu to tam jedziemy, a jeśli w stronę granicy to jedziemy do granicy. Oj! łatwo nie było. Staliśmy tak długo, że Jonasz z Michałem wyryli na piasku dinozaura, ja z Michałem gralem w "kowboja" aż mieliśmy spuchnięte ręce, Jonasz wspiął sie na najwyższą gore. Nikt nie chciał zabrać. Wszyscy chcieli kasy. Z przykrością o tym pisze, ale w tym rejonie Tybetańczycy są tak okropnie pazerni na kasę, ze trudno sobie to wyobrazić. Nigdy z czymś takim sie nie spotkaliśmy. Ani wśród innych Tybetańczyków, ani innych narodów Azji. Jedyne słowo które znali to "many". Nawet nie mówili dzień dobry tylko pierwsze słowa to o kasę i wyciągnięta ręka. Szok! Na taka skalę nigdy sie z czymś takim nie spotkaliśmy. Wyobraźcie sobie jaki było nam przykro szczególnie Jonaszowi, który tak lubi Tybetańczyków. Po zmierzchu zatrzymała się ciężarówka. Mówią, że jadą do Rongbuk (to klasztor pod Everestem) i chca za miejsce na pace 600Y. Michał probuje negocjować, Oni odchodzą. Nie wytrzymuje i krzyczę do nich: " How much: Dalej Lama?! How much: Karma?!" Oni sie zatrzymują i między sobą naradzają. Po dalszych targach z Michałem ustalają cenę 100 Y.

"Tato! Zdejmij mi sandały."

        Jedziemy. Na pace wiozą jakieś metalowe elementy i kute schody. Z nami wśród tego żelastwa jeszcze dwóch Tybetańczyków. W jakimś odruchu przytomności ubieram Jacha w cieple ubrania, ten trochę sie z tym ociąga, ale widzi stanowczość moją, wiec długo nie marudzi. Musimy leżeć nieruchomo, bo niedługo posterunek policji. Powyginani potwornie. Jonasz leży głową w stronę Czecha i trzyma nogi na moim brzuchu. żeby mu nie było tak zimno włożyłem mu nogi pod moja koszulkę. Gdy już byliśmy pod posterunkiem Jonasz na cały glos: "Tato! Zdejmij mi sandały!." Czech i Tybetańczyk rzucili się na Jonasza, uciszając go. Podjeżdżamy pod posterunek. Leżę na plecach. Nagle zamiast nieba widzę nad sobą bramę. Chyba nikt nie oddycha. Słyszymy jakieś rozmowy. Kroki. Myślę o tym, że nie mamy żadnych permitów i biletów, które wymagane są do rejonu Everestu. Myślę co zrobią kierowcy, gdy nas znajdą. Myślę też o nielegalnych emigrantach ukrytych w kontenerach na statkach i tirach, jak Oni musza sie bać. Trzymam Jonasza za stopę i w myślach powtarzam: "Niech ruszy, niech ruszy". W reszcie ulga. Silnik zapalił. Pomału rusza. Widzę nad sobą podniesiony szlaban i znowu niebo.

"Wielka galaretka, posypana cukrem pudrem"

        Gdy jesteśmy bezpieczniejsi Jonasz gramoli mi się na brzuch i śpiewa: o Sindbadzie: "(...) i na biegun skuty lodem, (naprawdę zaczyna być lodowato) i na Sahary rozgrzany piach (...) poznasz smak przygód, a nawet strach (...). Na co ja mu odpowiadam: "Bo nie zna życia ten kto nie był rozbójnikiem". (To ze słynnego filmu "Wielka podroż Bolka i Lolka" gdy porwali ich rozbójnicy na pustyni.) Trzęsie strasznie i jest coraz zimniej. Jonasz leząc na moim brzuchu
(który grzeje i amortyzuje wstrząsy) wypowiadając pochwały na temat mojego brzucha, i zasypia. Ja patrzę w niebo. Pierwszy raz od Mongolii widać gwiazdy.
        Po około dwóch godzinach dojechaliśmy. Okazało sie ze nas kierowca okłamał i do Ramboku jeszcze jakieś 40 km. Za wioska jakiś budynek. Wygląda na szkole. Kładziemy sie pod dachem. Rano budzę sie pierwszy i czytam na drzwiach: "OFICCE TICKET". Zrywam wszystkich
i idziemy do przodu. Pierwszego zabrali  Czecha, (było tylko jedno miejsce w aucie). My pomału do przodu. Przed nami lodowe szczyty. Wydaje sie ze to Lotse, ale nie będę sie wymądrzał. W końcu ktoś nas zabrał. Droga kończy się przy klasztorze podobno najwyżej położonym na świecie (5000 m). Dalej już tylko 8 km, wózkami ciągniętymi przez małe koniki. Jak do Morskiego Oka. A przed nami Czoumolungma - "Wielka galaretka, posypana cukrem pudrem" jak wykrzyknął Jonasz. Wrażenie potęguje ciągła zmiana pogody, przez moment gorąco za chwile grad, a im bliżej szczytu to wiatr szarpie nami jak byśmy byli modlitewną flagą. Jesteśmy na 5200 m. n.p.m.Skamieniałe muszle sprzedawane przez okolicznych pasterzy, uświadamiają nam, że stoimy na dnie dawnego morza.

Opat i ziemniaki

        Czas pomyśleć o powrocie. Jak tu wrócić? Jest juz późno. Chyba trzeba będzie zostać do rana. Noclegi nie są tu tanie. Ale na razie idziemy zwiedzić klasztor. W głównej kaplicy jakiś mnich i mniszki odprawiają modły. Ale to im nie przeszkadza by ugościć Jonasza  herbata i rozmawiać z nim. Mowie mu ze jeszcze trochę, a uznają go za wcielenie jakiegoś Lamy i go porwą. Za chwilę mnich pyta Jonasza czy nie chciałby zostać w klasztorze. Ja na to, że chętnie, ale tylko jedna noc i ja razem z nim. Mnich musiał spytać sie opata. Gdy ten wyraził zgodę zaprosili nas do refektarza. Na środku stał piec, na którym coś sie gotowało. Gdy mniszka odcedziła w słomianym koszyku
ziemniaki, bo to były ziemniaki! Podchodziła do każdego, a każdy sięgał do koszyka i wyciągał gorącego ziemniaka. Ziemniaka w mundurkach. Z gorącym ziemniakiem w garści, siedzimy i podrzucamy go by ostygł. Co za uczta! Za oknem hula wiatr, w pomieszczeniu nawędzone dymem z pieca, obok mnich w wełnianej czapce i puchowej kurtce obdarza nas trzyzębnym uśmiechem, ziemniak parzy i smakuje jak nigdy dotąd. Czy było widać ze tak nam smakują, czy nakazywał to miejscowy bon-ton, nie wiem. Ale wszyscy nam oddają swoje ziemniaki, często już nadgryzione. Boje sie o nasze brzuchy, ale łakomstwo sprawia, że znikają w nich kolejne ziemniaki. Czy to z racji przełożeństwa, czy też mu tak bardzo smakowało, na koniec posiłku pierwszy beknął opat.
Po obiadku kręciliśmy się po klasztorze. Znalazłem schody na wieżę. Na wieży jak należy - dzwon. Gong. Mnichom za pałkę do gongu służyła... stara butla po tlenie, zostawiona przez jakąś wyprawę. Wcześniej używali butelek po wódce, ale butelka jak to butelka nie jest trwała wiec pozostały po niej skorupy. Na kolacje tsampa - uprażone i zmielone zboże, gdy się zaleje woda lub
herbatą staje się rodzajem papki "owsianki".

Ale kiedy Boże to się stanie!

        Tak dobrze dawno nam sie nie spalo. W refektarzu, przy piecu. Na śniadanie znowu tsampa z cukrem. Ciężko sie ruszyć, ale jeśli się nie ruszymy to nigdy nie dojedziemy do domu. Nikt nie chce zabrać. Francuzi maja dwa miejsca ale mówią, że nie mają, ale inni to na pewno wezmą. Ci "inni" to sie w ogóle nie zatrzymują. Ruszamy pieszo. Jakiś Tybetańczyk na konnym wózku wiózł nas przez godzinę. I znów pieszo. Raz gorąco, raz zimno to znowu pada, Nikt się nie chce zatrzymać. Zagraniczni turyści maja wolne miejsca, ale nie mają ... No właśnie czego nie mają?.Pierwszy zatrzymał się samochód jadący w przeciwną stronę z pytaniem czy coś się stało, czy mogą pomóc, mówią, że my w druga stronę i pytam się skąd są. "Z Izraela". Szalom! I znowu długo nic. Zaczynamy szaleć. Z doświadczenia wiem, że gdy jest bardzo źle to potem to przemienia sie w coś dobrego. Ale kiedy Boże to się stanie! Już nie dajemy rady!

        Czarownica. W końcu zatrzymuje się czarownica. Towarzyszy jej mąż – kierowca i córka - przyszła czarownica. Sama czarownica ma włosy rozczochrane i poowijana jest w szale i chustki jakby chciała udawać hipiskę. My nie dajemy sie zwieść i rozpoznajemy w niej czarownicę. Powstrzymując się od ucieczki, tłumaczę dokąd chcemy jechać. Co nie jest łatwe bo Chińczycy nazwy miejscowości wymawiają jeszcze inaczej niż my, i inaczej niż Tybetańczycy. W końcu czarownica wyciąga w nasza stronę swoja czarowną rękę, dzwoniąc przy tym biżuterią, rozczapierza palce (wszystkie pięć), które pokrywają wielkie pierścienie i szepcze zaklęcie, które brzmiało jak cos w rodzaju: "fajfhandryd". Ja pokazuje pustki moich kieszeni, używającnieśmiało zaklęcia: "plis", jednocześnie szepczę do Jonasza: "użyj mocy!". Czarownica odwraca sie w stronę Jonasza, patrzy długo, po czym naradza sie z mężem, wyciąga palec w naszą stronę, a potem pokazuje tył samochodu. Jedziemy!

STOP! jutro ciąg dalszy. Już dwa razy skasował się tekst, nie mam siły.

Co do powrotu: Na razie znaleźliśmy z Delhi do Istambułu bilet za 330 $ od osoby; Jonasz zniżka 25 %. Szukamy dalej. Wprawdzie Jonasz uważa, że należy wracać lądem, ale: Marta sprawdziła w MSZ ze rzeczywiście jest w tej części Pakistanu niewesoło. Dzięki Marta! Tutaj każdy mówi co innego. Jakby cos sie zmieniło to dajcie znać.


Co do wariantu żebyśmy tu zostali. Po naradzie z Jonaszem stwierdziliśmy, że zostaniemy pod warunkiem że Wy tu przyjedziecie. Bo już bardzo za Wami tęsknimy.

Pan Mareczek zaprasza po powrocie na lody. Może by tutaj Pan z tymi lodami. Bo w górach owszem pełno, ale nie ma truskawkowych.

jonasz i romek z misiami z podrozy

P.S.
Kolejne pytania:
1) Do specjalistów buddystów: Często w świątyniach spotykamy malowidła
demonów, zwłaszcza tańczących. Napiszcie parę słów o ich znaczeniu.
2) Do towaroznawców: w sklepach z wyrobami z wełny jaka, jedwabiem, są
jeszcze szale z pashiny i water pashiny. Cena taka jak jedwabiu. Co to jest?

 

Wizę do Rosji pomogło nam załatwić
BIURO TURYSTYCZNE SOBTUR Szczecin Wojska Polskiego 14

Dziękujemy wszystkim, którzy pomogli w przygotowaniach

>Jędrzej Pietrowicz i Emil Derda
> Krysia i Marek Jakubowski
> Teresa Mc Wiliams
> Aleksander Błachy
> Kazimierz Marcin Pogoda
> Joanna Lida
> Małgorzata Jacyna-Witt
> Piotr Muszyński
> Karolina Goclan
> Janek Turkowski
> Pan Mareczek (Szymanski-Scuby)
> Marzena Klukiewicz
> Mateusz Przygodzki
> Wanda Kasperska
> Misie przekazali:
> Sati i Teo Rożynek
> Koleżanka Benka Z Warszawy
> Zosia Walich
> Marysia i Mateusz Jamińscy
> Joanna i Jarek
> Ania
> Asia
> Majka i Szymon