(34) Jonasz zmienia plany... życiowe 9:07 PM
Mamy już bilet, a tu Jonasz postanawia zostać, i to chyba na całe życie. Ale wszystko po kolei.
Jak pisaliśmy zestala nam do załatwienia jedna bardzo
ważna sprawa. Mieliśmy odwiedzić kogoś...wielkiego. Jeśli
pamiętacie w zeszłym roku poznaliśmy słonia Bola. I nie było
mowy żeby go nie odwiedzić. Jechaliśmy z obawą, że go nie
zastaniemy, gdyż w okolicach gdzie Bola sobie
zamieszkiwał (w
pobliżu rzeki Jamuny) były również slamsy, a w tym roku
rząd zaczął "oczyszczać" teren i wysiedlili 2500 osób i podobno też słonie. Zaopatrzeni w wielkie bułki, jechaliśmy
pełni obaw, że go nie zastaniemy. Niestety Bola nie było. Ale było
5 innych słoni. W większości samice. I to wszystkie młode. Bułki
znikały aż miło było popatrzeć. Jonasz na chwile dosiadł
słonia. Słonica jak to bywa z pięknymi kobietami, podbiła nasze
serca. A potem długo głaskaliśmy jej śliczną, szorstka
skore, a ona przyglądała się nam małymi oczami. Potem poszła sie
napić. Z hydrantu pod ciśnieniem tryskała woda. Zgrabnym ruchem
trąby nakrywała tą fontannę tak, że nie nie uroniła żadnej
kropli. I wciągała tak, że nam sie wydawało ze pijemy wraz nim, a przez nasze gardła przetaczają się litry wody. Gdy trąba
była pełna, woda z niej wlewała sie prosto do paszczy. "O
pije przez słomkę"- zawołał Jonasz. Wracając szla przez
ulice "pod prąd", a samochody zjeżdżały jej z drogi. Z
okazji skorzystały dwie łaciate kozy prowadzone przez panią na
smyczy i za słoniem pobiegły nic nie robiąc sobie z przepisów
ruchu drogowego. (Taki duży musi uważać, jaki daje przykład
małemu!)Niestety wracaliśmy ze spotkania ze smutkiem wielkim
jak słoń. Opiekunowie nie traktują tych zwierząt zbyt dobrze. I
gdy jeden z hindusów przywalił słonicę kijem w głowę,
Jonasz chciał mu kijem oddać. Postanowił zostać. "Będę sie
nimi opiekował, karmił, głaskał, i nie będę ich bił." Ja w jego wieku chyba chciałem być Indianinem, albo strażakiem, ale
żeby opiekunem słoni?. A wy?
Wracając przez most płynęła pod nim i na nim rzeka. Pod nim Jamuna, na nim rzeka samochodów. Płynęła równa, wartka fala, połyskująca światłami reflektorów, czasami zwalniając swój bieg ukazując twarze ukryte w najróżniejszych pojazdach. Wąsaty Sikh wiózł odpowiedzialnie swoja rodzinę. Gruby hindus dostojnie rozparty na motorze niczym wierzchowcu, i wielkim kasku niczym hełmie śpieszył sie jakby wzywano go na bitwę. Czasami nagle z ciemności wyłaniały się nieoświetlone rowery, na których zawzięcie pedałowali umęczeni swą pracą robotnicy. W rikszy wielka hinduska bardzo się czymś martwiła, może przypaliła dziś obiad? Na motorze jak prosto ze ślubu jechało młode małżeństwo, ona siedziała po "damsku" i "powiewała" szalem, on napięty jak struna, mówił do niej "ze mną możesz się nie bać". Urzędnicy wracający do domu z wielkimi teczkami, z ulgą rozpinający kołnierzyk. No i upchany autobus, z którego okna kłębiły się ręce i wydawało się ze proszą jakąś tajemnicza siłę by choć trochę rozciągnęła ten pojazd. Jedynie pewien młodzieniec nic nie robił sobie z ucisku, usiadł na oknie i z niezwykłą zręcznością kołysał sie na wybojach. Czasami na tej rzece pojawiał się żagiel. To dwoje śmiałków na skuterze przewoziło wielka dyktę i sterczące deski. Remont domu nie może czekać. I tak wszyscy płynęli z nadzieją jak najszybszego dotarcia do celu. I tylko zamiast plusku wody towarzyszył im ryk klaksonów i wycie silników. Jutro rzeka też popłynie. Rano w jedna stronę, by wieczorem znów zawrócić w stronę źródła. Ciekawostka dla kolegów architektów. Jutro zapowiedziane są protesty właścicieli domów. Rząd planuje rozbiórkę postawionych bez projektów domów. A podobno jest tego w Delhi 80 %. Jak mówi znajomy hindus: "Brali od nas łapówki jak się budowaliśmy, a teraz chcą wyburzać."
Mamy rezerwacje. Lecimy jutro w nocy. O 2.00, właściwie pojutrze. W Wiedniu rano. Potem szybko Kraków i Szczecin. Zostały z nami juz tylko dwa ostatnie misie. I one jutro pójdą sobie. Dzielnie nam towarzyszyły całą drogę jako ... poduszki. Jeden miś w niebieskim kaftaniku z kapturkiem zwany po prostu "z kapturkiem" i mis przypominający krowę zwany: "krowa"
jonasz i Romek z dwoma misiami z podróży w słoniowym smutku