(20) W ojczyznie herbaty junan 9:05 AM
W liście z nad morza wystąpił
błąd. Oczywiście byliśmy nad Morzem żółtym, a nie jak
pisaliśmy Chińskim. Za zaistniały błąd naszych
czytelników
serdecznie przepraszamy.
Z pociągiem daliśmy sobie radę. Między wagonami
trzeciej klasy a wagonem restauracyjnym, było najwięcej miejsca.
Miejsca które broniliśmy przed zalewem Chińczyków.
Najgorsze jednak
było to, że co pewien czas przejeżdżała pani z wielkim wózkiem sprzedając rożne produkty spożywcze.
Wtedy trzeba było przepchnąć panią i wózek przez górę
bagaży i Chińczyków. Niektóre panie przy tym
strasznie krzyczały. Czasami odwiedzał nas karaluch, który
wychodził ze ściany. Porozglądał się trochę i chował się by
za jakiś czas wrócić. Pod wieczór pani konduktor
znalazła jedno miejsce w leżankach. Cena była 200 Yanni. Ale Jonasz
chciał koniecznie. I tak przespaliśmy dwie noce w przyzwoitych
warunkach. Gdy obudziliśmy się po pierwszej nocy, okazało się, że
jesteśmy w Syczuanie. Za oknem pokryte zielenią góry,
przypominające duże kopce. No i ciągle tunele. W pociągu cały
czas odbywa się uczta: zupki chińskie, ryż, owoce, ktoś zajada
całego ogórka by za chwilę znowu zupkę chińską, orzeszki,
mięsiwo, jaja. Wszystko popijane zieloną herbatą ze słoika. I tylko
pani z obsługi chodzi i zamiata resztki z uczty, które
znalazły się na podłodze.Jeśli do tej pory Chiny nie robiły
na nas wrażenia. Były bez wyrazu. Tak w tej części Chin jest
inaczej. Piękny górski krajobraz. Zielone pola ryżowe.
Ludzie z rożnych narodów. Pojawiają się już Tybetańczycy.
Często matki noszą swoje dzieci przywiązane do pleców, a
tragarze swoje towary również na plecach tylko że w
wiklinowych koszach.Miasteczko, w którym jesteśmy jest
centrum regionu ludu Naxi. Trochę Cepelii, ale też sporo
oryginalnych stroji. Szczególnie rano na targu babcie z
koszami założonymi na plecach, a pasek trzymają na czole (nie
lubią gdy im sie robi zdjęcia). Stare miasto zniszczone przez
trzęsienie ziemi w 96 i rewolucję kulturalną, obecnie odbudowane i
najechane przez chińskich turystów. Ciszczególnie
upodobali sobie sprzedawane w sklepach z pamiątkami kowbojskie
kapelusze, i tak sobie spacerują "w samo południe".
Jonasz w sklepie gdzie sprzedawano mięso jaka zobaczył też
cukierki. "Kupmy, kupmy". Jak rozwinął okazało się, że
to mięso. Nawet nie było słodkie.O przejechaniu do Tybetu
słychać różne rzeczy, zobaczymy na miejscu. Gorzej, że już
nic nie mamy żeby dać łapówę (zostało tylko żeby
dojechać do Nepalu - bez niespodzianek), ale to może i dobrze.Na
wspaniałych towarach, które wam zaproponowaliśmy poznał się
tylko Piotrek z Warszawy. I zamówił trampki. Może ktoś
jeszcze chciałby policytować się o piękne i egzotyczne
towary.
Piszecie, że chcecie kupić jakieś miejscowe pamiątki.
Ale to ciężko wybrać. Bo jak napiszemy co jest, i wy odpiszecie to
juz jesteśmy w innym miejscu. łatwiej będzie w Nepalu i Indiach.
Tu widziałem fajne plecione taśmy, na których nosi się na
głowie kosze. Cena ok. 35 zl. Jutro rano
wyjeżdżamy (w Polsce
2-3 w nocy). Było pytanie o tybetańskie pamiątki. Ale nie wiadomo
kto czego się spodziewa.
Pamiętam widziałem kiedyś szaliki,
rękawiczki, czapki z wełny jaka. Ale cena była konkretna. No i
obawa ze kasa ta nie trafia do Tybetańczyków, tylko chińskich
osadników zarabiających na tybetańskim folklorze. Ale jak
coś to piszcie.
Nie wiem kiedy następny liścik(jeszcze rano
sprawdzimy pocztę). Do granicy z Tybetem 1-2 dni nikt nie umie
powiedzieć. Po drodze (trzeba odbić na chwilę) Wąwóz
Skaczącego Tygrysa - podobno najgłębszy kanion na świecie, i
miasteczka Zhondian i Degin, a później już tylko
Tybet.
Podobno kontrolują meile - szczególnie nazwiska
wiec do Nepalu nie będziemy nikogo wymieniać co by was nie
prześladowały miejscowe służby.
Jonasz i Romek z misiami z podróży
P.S. O haiku napisali juz Babcia
Wanda, Daniela, Krzysiek i Paweł. Dzięki! Ale może ktoś ma pomyśl
jak opowiedzieć o haiku dziesięciolatkowi. Tym bardziej, że już
się pyta co to metafora.