Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Robienie porządku w rządzeniu nie jest widowiskowe. Pan premier nie wykorzystał okazji aby uporządkować struktury państwa i to w takiej sytuacji, kiedy była zgoda całego Sejmu (decyzja Konwentu Seniorów o przesunięciu głosowania nad wotum nieufności na 22 lipca 2014 r.) co do tego żeby wyjaśnić czy tu nie było prowokacji (CBŚ w biurze posła Burego) czy tu nie było wywierania wpływu na decyzje posłów i na instytucje państwowe.

Waldemar Pawlak Dziś wieczorem TVP INFO 11 lipca 2014

Jak sie koncza kapiele na Gobi (10)

ie wiem o  co chodzi ze zdjęciami. Dostaliśmy listy od osób, które mają pocztę na tlenie, że dostali fotki po 2 razy, inni tylko raz, a inni wcale. Przepraszamy tych co nie dostali.

Jesteśmy w  Dalanzgad stolicy ajmaku (województwa) Gobi.
Nie ma tutaj piasku, tylko ziemia. Tak twarda, że o kopaniu nie ma mowy. Nie mamy siły. Dinozaur - miś zostanie pod opieka jakiegoś małego tubylca, na pewno będzie mu tu dobrze.
Gdy decydowaliśmy o kierunku drogi. Na mapie widniała duża czerwona kreska, jedna z nielicznych na mapie tego kraju. Powiedziałem, że będzie asfaltowa, Jonasz ze nie. No i wygrał zakład. 500 km po stepie bez asfaltu. Ale było extra. Pierwsza noc. Właściciel malej ciężarówki mówi, że zjeżdża z głównego szlaku. Ale tam tez będzie dobrze. Przyjechał pod swoja jurtę (w okolicy ze cztery). Nic nie jeździ, chyba ze konno. No to tam śpimy. Bardzo gościnni ale jedzenie trudno przełknąć. W jurcie suszy się mięso, w piecyku pala nawozem krowim i końskim. Nad ranem pare misi postanowiło zostać na miejscu. A my w drogę. Przez pare godzin nic jechało. Step po horyzont. Tylko czasami psy przychodziły nas oglądać i dzieciaki przynosiły jedzenie. Oczywiście suszone mięso. Wreszcie przyjechała ciężarówka. W niej trzech robotników. Jeden mówił trochę po rosyjsku.
"Machorka jest?" zapytał. Pokazałem fajkę. Podczas palenia pyta się skąd jedziemy?
- "z Polszy."
- "o bladz!"
- "kuda ?"
- "w Gobi?"
- "o bladz!"
Gdy wrzucał nasze plecaki na paką również użył słowa co po przednio.
Szczęśliwi gnaliśmy przez step. Na pace, wiatr uderzał w nasze twarze, a myśmy krzyczeli z radości. Na głównym szlaku ruch niewielki (jeden pojazd na godzinę). Ale jakoś szło. Przyroda niesamowita. Drapieżne ptactwo lądowało blisko nas. Stada kóz pilnowane przez pasterzy na koniach, czasami długowłose bydło, wielbłądy, a przede wszystkim stada półdzikich koni.
Wiele godzin śladu człowieka. Tylko kolejny w trawie. Jak w filmie "Urga".
Ostatnia okazja strasznie nas wymęczyła. Mały busik coś miał zepsute (pewnie chłodnicę) i  grzało w nim niemiłosiernie. Po wyjściu czuliśmy się jak dwa jajka sadzone. Noc i ranek spędziliśmy w zagrodzie u rodziny kierowcy. Rano znowu końskie przysmaki.
Maleńkie miasteczko, a  my szukamy internetu, a przede wszystkim możliwości umycia się (gospodarz - tak jak większość tutaj - myje się polewając wodę z butelki). Zobaczyliśmy, że na terenie zniszczonego stadionu ktoś szykuje jakiś festyn, a ktoś inny myje samochód, polewając go wężem strażackim. Biegiem po mydło i rącznik. Już jesteśmy w slipkach, niczym zawodnicy (przecież to stadion) wskakujemy pod lodowaty mocny strumień wody. Dopingujemy się okrzykami. Mydło przechodzi z rąk do rąk. Piana pieni się obficie. Wydaje się, że trybuny szaleją. Już, już, już nic nam nie odbierze mistrzostwa świata w kąpieli. A tu wąż zacharczał, wzdrygnął się w  konwulsjach i padł nieżywy na ziemię. Ani kropli wody. Stoimy na stadionie w samych gatkach, namydleni po uszy. Znikąd ratunku. Po kilkunastu minutach rozpaczliwego szarpania węża, ktoś dostrzegł nasza porażkę i przyniósł wodę w butelce.

Widziałem, że gospodarz posiada kilka mongolskich łuków. Mam nadzieję ze w tej dyscyplinie sportu pójdzie nam lepiej.
I czas ruszać w stronę Chin. Droga na mapie to cieniutka czarna kreseczka.

jonasz i romek z misiami z podrozy

5 sierpnia 2006 08:26